Rodzina na przestrzeni dziejów

Jeżeli nie istnieje lekarstwo na wszystko...
...to rodzina wydaje się leczyć prawie każdą dolegliwość. Oczywiście, jeżeli sama jest zdrowa. Gdyby to jednak było tak proste, to wówczas trzeba by było postawić brutalne pytanie, komu może zależeć na zniszczeniu rodziny w świecie, w którym tak niewiele rzeczy służy zdrowiu człowieka. A przecież zbyt wiele obserwujemy ostatnio prób coraz bardziej udanego ataku na tę podstawową instytucję, która buduje naszą cywilizację od ponad dwóch tysięcy lat.

Kultura łacińska ukształtowała się na ochronie własności rodziny, jej prawie do swobody dysponowania majątkiem i wychowania potomstwa w duchu miłości ojczyzny i dzięki tym właśnie wartościom stała się atrakcyjna dla nowych ludów, które zasiedlały Europę w ciągu kilku stuleci po upadku starożytnego Rzymu. Zaakceptowały ją, choć z różnymi modyfikacjami, poszczególne plemiona barbarzyńskie. Dzięki stopniowemu przenikaniu rzymskiej definicji rodziny do prawa zwyczajowego możliwe stawało się przekształcanie struktur feudalnych w nowoczesne systemy wzorowane na republikańskich tradycjach. Tam, gdzie zasada prymatu prawa naturalnego nad prawem stanowionym przyjmowała się szybciej, tam cywilizacja łacińska zapuszczała głębsze i trwalsze korzenie. Dzięki takiemu pojmowaniu prawa, rodzina stawała się podporą narodów, gwarancją ich trwania i rozwoju, a państwo, jako instytucja stanowiona, pełniło jedynie funkcję zabezpieczenia podstawowych przywilejów rodziny. Tym zdobyczom cywilizacyjnym zawdzięczała rozwój nie tylko Pierwsza Rzeczpospolita, ale przecież zawsze najbliższe przykłady przemawiają do wyobraźni najłatwiej.

We współczesnej historiografii panuje taka moda, odgrzana chyba przez spadkobierców XIX-wiecznej szkoły krakowskiej, żeby krytykować wszystko, co kojarzy się ze szlacheckimi tradycjami sarmackiej Rzeczpospolitej. A przecież jej kultura stała się kwintesencją rzymskich cnót służby ojczyźnie. Zakaz nadawania tytułów hrabiowskich, przekonanie o równości wolno urodzonych obywateli, zabezpieczenie własności rodziny i przywiązanie do religijnego oblicza wychowania to tylko najważniejsze spośród długiego katalogu wartości, które na trwałe zagospodarowały wyobraźnię Polaka u progu epoki nowożytnej. W epoce demitologizacji i dekonstrukcji historii ten mit jakoś trudno nowoczesnym tuzom nauki obalić, łatwiej go skompromitować. A przecież w wolnej Polsce wolny szlachcic sam dbał o wychowanie swojego potomstwa, sam troszczył się o jego zabezpieczenie materialne, sam wpajał mu sprawdzone wzorce społeczne. W wolnej Polsce wolny szlachcic wiedział, że obok nauki języków obcych, po którą posyłał synów za granicę, musi wyuczyć ich historii, geografii i matematyki, bo bez tego nie da się prowadzić zwycięskich wojen. Ten sam wolny szlachcic kłaniał się tylko Panu Bogu i tego samego wymagał od swojego wybranego viritim króla, który o tyle był godnym monarchą, o ile rozumiał prawa i zwyczaje Rzeczpospolitej. U schyłku epoki potęgi tej Rzeczpospolitej Jan III Sobieski, zwycięzca spod Chocimia i Wiednia, zwracał się z czułością listownie do swojej żony, pytał o samopoczucie i postępy swoich dzieci, nazywając je zdrobnieniami i obdarzając całusami. Cóż to za honor królewski kazał temu wielkiemu człowiekowi pamiętać o swojej rodzinie w czasach, gdy europejscy znawcy wychowania żywili przekonanie, iż dziecko to tylko taki mały dorosły, który nie wymaga specjalnej czułości ani troski?

Może ktoś zadać słuszne pytanie: skoro upadł Rzym z jego wartościami, skoro nie ostała się Rzeczpospolita z jej rozumieniem wolności opartej na silnej rodzinie, to znaczy, że cywilizacja łacińska zdyskredytowała się, stała się tylko zjawiskiem o znaczeniu historycznym. Pomylił się wolny szlachcic w swoim przekonaniu, że Europa nie da zginąć takiemu niezwykłemu tworowi państwowemu, który upodmiotowił swój naród, choćby tylko herbowy. Widać: nie wolno było podać temu narodowi zbyt dużej dawki wolności, ponieważ sam nie umiał sobie z nią poradzić. Rozbiory stały się koniecznością dziejową, drogą do unowocześnienia społeczeństwa, które tylko w oderwaniu od tradycyjnych swoich wyobrażeń i wizji religijnych mogło zafunkcjonować na nowo.

Spadkobiercy oświeceniowej wizji historii wskazują na postęp technologiczny i dobrodziejstwa publicznej oświaty, która miała się stać udziałem rzesz polskich dzieci. Czego nie doceniał wolny szlachcic w wolnej Rzeczpospolitej, to musiał przyjąć poddany cesarzy, a tylko dzięki temu otrzymywał szansę na awans kulturowy. Przy okazji musiał się pogodzić z nowym systemem podatkowym, z nowym nazewnictwem urzędów, poborem do armii, no i oczywiście plagą hrabiów i książąt nieznanego pochodzenia.

Wartości cywilizacyjne są jednak trwalsze niż prawo stanowione. To właśnie ten trudny okres pomiędzy utratą wolności, a próbą jej odbudowania w zmienionej po I wojnie Europie pokazał, że rodzina jest jedyną instytucją, która pozostaje zdolna do przedłużenia życia narodu. Tutaj przechowano tradycje i obyczaj, dzięki którym Polak uczył się odczuwać świat po katolicku i nikogo to nie dziwiło ani nie śmieszyło. Nauczanie dzieci w domu na polskiej literaturze ocaliło naród przed wykorzenieniem, szacunek dla kobiety w stopniu nigdzie nieznanym pozwalał rodzinom rozrastać się. Każde nowe dziecko traktowane było jak błogosławieństwo Boga, a jednocześnie ratunek przed odebraniem ziemi, wypędzeniem z domu, pozbawieniem opieki na starość. Taki staropolski racjonalizm i religijność rozumiane tylko nad Wisłą i tylko tutaj przyjmowane bez zastrzeżeń. Dzięki tym wartościom wrogie państwo przestawało być wszechmocne, a Kościół trwał w swoich mocnych podstawach. Rodzina wielodzietna stanowiła źródło powołań kapłańskich: pierwszy syn dla Boga, drugi dla Ojczyzny, a dopiero trzeci dla rodziców, któż jeszcze pamięta to staropolskie przysłowie-nakaz? To dzięki rodzinom możliwe stało się ocalenie i odrodzenie narodu, który przechował podstawy cywilizacji łacińskiej. Rodzina okazała się tym bastionem, którego nie przemogły hordy pogańskich barbarzyńców i choć to się może wydawać prostym sztandarowym sloganem, to trudno znaleźć inną odpowiedź na zagadkę długiego trwania organizmu, skazanego przez 123 lata na śmierć przez wynarodowienie.

W tym kontekście nie powinien dziwić nas współczesny atak na rodzinę. Uderzenie w jej podstawy, zachwianie rozumienia roli poszczególnych jej członków, odebranie poczucia bezpieczeństwa i ochrony własności, ograniczanie swobody wolności wychowania, narzucanie wartości sprzecznych z tradycyjną kulturą, ośmieszanie religii i redukowanie prawa Kościoła do wpływu na kształtowanie młodzieży to przecież wzorce przerabiane już w nie tak odległych czasach socjalistycznego raju o ludzkiej twarzy. Wydawałoby się – wzorce znane i odrzucone choćby w Jasnogórskich Ślubach Narodu. Każde pokolenie musi jednak podejmować własną decyzję i samodzielnie obierać drogę cywilizacyjną. Dzisiaj staje się ona tym trudniejsza, im mocniej korzystamy z prawdziwego postępu technologicznego, dostajemy zadyszki od spłacania kredytów konsumpcyjnych i mieszkaniowych, zachłystujemy się podróżami zagranicznymi i perspektywą nieograniczonych możliwości ludzkiego umysłu. Prawie na pewno wiemy, jak powstał świat i dokąd zmierza. Tylko nasze rodziny jakieś takie słabujące, coraz mniej liczne, dzieci wcale nie szczęśliwsze, starsi zaniepokojeni o przyszłość...

Anna Sutowicz
„Civitas Christiana” Wrocław

Marsz dla Rodzin © 2010   Designed by AAP
sponsorzy Ojcowie Paulini | Koinonia Jan Chrzciciel Wrocław